Zielone curry z młodych warzyw

Zaczęło się od pizzy.

Było ciemne jesienne popołudnie. Za oknami lało i wiało. Siedziałyśmy z siostrą na kanapie. W telewizji leciał serial o dzieciakach z Beverly Hills, którym deszcz nigdy nie padał na głowy. Pamiętam grube drożdżowe ciasto, które równie dobrze by się sprawdziło pod owocami i kruszonką. Na wierzchu warstwa przecieru pomidorowego, cebula, kiełbasa i żółty ser, który za nic nie chciał się ciągnąć jak na filmach. Była połowa lat dziewięćdziesiątych. Pizza w ogóle nie kojarzyła mi się z Włochami. Raczej z „ameryką”, a konkretnie z kanałami Nowego Yorku. Kto pamięta „Żółwie Ninija” – ten wie. Ketchup ściekał nam po brodach i było „światowo”.

Czasem rozmawiam z przyjaciółmi o tym, jak to było w ich domach i wszędzie powtarza się to samo – pierwszym przejawem kulinarnego otwarcia na świat była domowa pizza. Ewentualnie spaghetti z sosem „bolonez” i oregano, które zamieniało drożdżowy placek w śródziemnomorski rarytas. Taki obiad stał, w naszej dziecięcej hierarchii, wyżej niż pomidorowa i schabowy. Jedzenie go było wydarzeniem, czymś innym. Czymś ekstra.

Potem się podróżowało. Najpierw z Robertem Makłowiczem. Nie opuściłam chyba żadnego odcinka! Pamiętam ryby w pomarańczach na plaży w Izraelu i sałatkę z drobno siekanych ogórka, pomidora i natki pietruszki, którą robię do dziś. A później już bez pana Roberta;-) Przywoziło się z różnych wyjazdów przepisy i inspiracje. A czasem nawet składniki – słoik oliwek z all inclusive w Grecji. Baklavę z Turcji. Parmezan z Włoch. A przede wszystkim jako takie pojęcie jak to czy tamto danie powinno smakować. Klimat, styl tego gotowania.

W większych miastach otwierały się restauracje z kuchnią z różnych zakątków świata. W supermarketach kusiły tematyczne tygodnie – włoski, meksykański, grecki, francuski, portugalski. W soboty czekałam na Kulinarny Atlas Świata, który wychodził z Gazetą Wyborczą i szłam do kuchni wypróbowywać przepisy. Z czasem większość egzotycznych za czasów mojego dzieciństwa składników stała się dostępna. Przygotowanie chińskich, włoskich czy meksykańskich potraw przestało być wyczynem. Niektóre dania weszły do naszego kuchennego repertuaru na stałe.

Dziś robię curry z młodych warzyw i nie mogę sobie przypomnieć, kiedy jadłam je pierwszy raz. Kiedy moje przywykłe do bigosu i krupniku kubki smakowe, spotkały się po raz pierwszy z palącą, drażniącą, świdrującą w nosie i w mózg ostrością zielonego curry… Zatarła mi się w pamięci ta pierwsza randka.

O tej porze roku ( mamy początek lipca) curry smakuje szczególnie. Młode warzywa sprawiają, że jest wyjątkowo słodkie. Warto solidnie podlać je sokiem z limonki dla przeciwwagi. Ma być słodkie, kwaśne i ostre jednocześnie. Uwielbiam swojskie, dobrze znane warzywa w nieco egzotycznych odsłonach. Fajnie jest spojrzeć na ziemniaka z innej perspektywy. Zobaczyć go odmienionego, w innym przebraniu, bez płaszczyka z koperku, w towarzystwie innym niż mizeria. Lubię też moment, tuż przed dodaniem mleka kokosowego, kiedy kawałki warzyw oblepiają się aromatyczną tłustą pastą… mmm to jest doskonałe.

Curry z młodych ziemniaków

porcja dla 2 osób

1 łyżka zielonej pasty curry *

400 ml mleka kokosowego

1/2 kg młodych ziemniaków

dwie młode marchewki

6 mini cukinii albo jedna duża

2 listki limonki kaffir

  1. Ziemniaki oczyść. Duże pokrój na ćwiartki, małe na połówki i podgotuj w osolonej wodzie ok. 7 min. Odcedź, odstaw na bok. Marchewkę i cukinię pokrój w paseczki dowolnej długości.
  2. Na dnie garnka rozgrzej olej i dodaj łyżkę pasty curry. Smaż przez ok. 10 sekund, po czym wrzuć ziemniaki i marchew. Wszystko dokładnie wymieszaj, żeby warzywa oblepiły się tłustą pastą. Podsmażaj mieszając ok. minutę.
  3. Wlej mleko kokosowe i 1/3 szklanki wody. Wrzuć listki limonki. Duś całość, mieszając od czasu do czasu, do miękkości ziemniaków czyli przez ok 20 minut.
  4. Pod koniec dopraw według uznania sokiem z limonki.

 

* Korzystam z przepisu Marty Dymek. Z jedną małą modyfikacją – nie ucieram korzenia imbiru w młynku, bo mój młynek nie daje rady. Rozdrabniam go od razu blenderem, nie jest lekko, ale się udaje. Przepis z „Nowej Jadłonomii”.

1 1/2 łyżeczki nasion kolendry

1/2 łyżeczki nasion kuminu

1/4 łyżeczki ziaren czarnego pieprzu

3 łodygi trawy cytrynowej

1 łyżeczka soli

1 kawałek imbiru, około 3 cm

4 zielone papryczki chilli , pozbawione pestek

3 ząbki czosnku

1 szalotka

1 1/2 skórki otartej z limonki

  1. Na suchej patelni prażymy wszystkie przyprawy, wrzucamy je do młynka i mielemy na proszek. Wysypujemy, odstawiamy na bok.
  2. Miękką część trawy cytrynowej siekamy na cieniutkie plasterki i przepuszczamy przez młynek wraz z solą. Sól zmiękcza trawę cytrynową i ułatwia jej rozdrobnienie.
  3. Do naczynia blendera z małym ostrzem wrzucić cienko pokrojony w poprzek włókien imbir, zmieloną trawę cytrynową i przyprawy, papryczki chilli, czosnek, szalotkę, oraz skórkę otartą z limonki, zmiksować na gładką pastę.

Gotowe!

 

 



Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *