Sękacz z piekarnika. I chwila spokoju

Żeby upiec domowy sękacz, nie musisz jechać na Podlasie, kupować rożna i kopy jaj. Nie musisz rozpalać ogniska pod blokiem/domem. Ale musisz (koniecznie musisz!) mieć godzinę spokoju.

Bo kiedy trzeba podzielić uwagę na wiele różnych rzeczy, to pieczenie sękacza przestanie być radością, a staje się walką. Dosłownie. Walką o jadalny, nieprzypalony wypiek. Dzieje się tak ponieważ, ciasto to wymaga sporo uwagi. Dość powiedzieć, że co dwie minuty trzeba nakładać kolejną warstwę masy. A piecze się je w bardzo wysokiej temperaturze.

Wyobraź sobie, że zaczynasz piec, a tu ktoś właśnie rozbija jajko, które ląduje na podłodze . I leje krokodyle łzy, bo dobrze wie, że prosiłaś żeby tego jajka nie brać do rączki. Chcesz posprzątać, ale dzwonią akurat z przychodni, że zwolniło się miejsce i można przyjść wcześniej na to szczepienie. Zaglądasz w kalendarz, szukasz długopisu i zapisujesz na lodówce datę. W tym czasie ktoś kto właśnie wychodzi po zakupy nie może znaleźć portfela, kluczyków i siatki i liczy, że rzucisz wszystko i ruszysz z akcją poszukiwawczą. Nie wiesz gdzie są siatki, ale wyraźnie czujesz, że coś się przypala.

Pędzisz do kuchni. Wyjmujesz ciasto w ostatniej chwili. Nakładasz kolejną warstwę. Zamykasz w piekarniku. Gotowe. Można się zabrać za usuwanie jajka z podłogi. A kiedy ta ponownie nadaje się do użytku to… znów się pali. Biegniesz, ratujesz dom przed pożarem. Nie jest źle. Ciasto da się uratować, wystarczy zeskrobać odrobinę z wierzchu. Nakładasz następną porcję. Chcesz odetchnąć z ulgą, ale w tej sekundzie słyszysz płacz, pędzisz sprawdzić co się stało. No tak. Bywa, że róg stołu trudno zauważyć. Zwłaszcza kiedy się biegnie przez mieszkanie udając samolot. Całujesz główkę. Rozmasowujesz siniaka. A tam się znów przypala. Biegniesz, a za tobą pędzi wrzask. Za krótko. Jeszcze boli. Pocałuj. Wracasz. Całujesz. – Wyjmij ciasto z piekarnika! – wołasz w przestrzeń, bo znów czujesz ten niepowtarzalny zapach spalenizny – Szukam kluczyków – odpowiada ci przestrzeń. Ok już nie boli, samolocik leci dalej. Pędzisz do kuchni, wyjmujesz ciasto. Kolejna warstwa. I tak jeszcze kilka razy. Do wyczerpania zapasów ciasta. I Twojej cierpliwości.

Co innego gdy się ma tę odrobinę spokojnego czasu. Wtedy pieczenie to sama przyjemność. Kolejne warstwy pieką się w mgnieniu oka i gładko układają się w charakterystyczne słoje. Miziasz je pędzelkiem, wyrównujesz łyżką. W domu unosi się słodki zapach ciasta, można popijać kawę pomiędzy warstwami, popatrzeć za okno, zanucić sobie.

Polecam każdemu kto lubi. Sękacz i święty spokój.

Sękacz z piekarnika

250 g miękkiego masła

220 g cukru

1 opakowanie cukru waniliowego lub łyżeczka ekstraktu z wanilii

6 jajek

4 łyżki rumu

150 g mąki pszennej

100 g mąki ziemniaczanej

2 płaskie łyżeczki proszku do pieczenia

polewa:

100 g gorzkiej czekolady

4 łyżki śmietanki 30%

Sposób przygotowania:

  1. Masło ucieramy z cukrem (białym i waniliowym) do białości. Następnie nie przerywając ucierania dodajemy kolejno – 4 żółtka, 2 całe jajka oraz rum. Ucieramy do połączenia składników.
  2. Mąkę pszenną mieszamy z mąką ziemniaczaną i z proszkiem do pieczenia. Przesiewamy przez sito. Włączamy mikser na najniższe obroty i dodajemy mąkę do masy. Najlepiej po jednej łyżce.
  3. Ubijamy na sztywno pozostałe białka i łączymy je z masą za pomocą łyżki drewnianej lub szpatułki.
  4. Ustawiamy temperaturę piekarnika na 220 stopni C. Grzałka góra – dół.
  5. Formę (u mnie kwadratowa 25 x 25 cm) smarujemy tłuszczem i wykładamy papierem do pieczenia.
  6. Na dnie formy rozsmarowujemy cieniutką warstwę ciasta. Wkładamy do piekarnika i czekamy 2 – 3 minuty, aż ciasto się przyrumieni. W tym czasie trzeba je obserwować.
  7. Wyjmujemy ciasto z piekarnika i nakładamy kolejną warstwę. Czynność powtarzamy do wyczerpania ciasta.
  8. Gotowy sękacz odstawiamy do wystudzenia i zabieramy się za polewę. Czekoladę z dodatkiem śmietanki rozpuszczamy w kąpieli wodnej. Polewamy nią wierzch przestudzonego ciasta.

Gotowe!

Muszę tu jeszcze nadmienić, że to ciasto doskonale się przechowuje i z czasem zyskuje na smaku. Moim zdaniem najlepsze jest trzeciego dnia po upieczeniu.

Polecam też inne ciasta ze starego babcinego zeszytu. Co powiecie na klasyczny sernik wiedeński? (klik) A może orkiszową szarlotkę z połówkami jabłek? (klik) I nie zapomnijcie odwiedzić mnie na instagramie (klik)



Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *